Poznaj Kolegę / Nauczyciela #54: pani Maria Liana-Pasińska
Napisał(a) Administrator dnia 2017-04-19

Poniżej wywiad z wieloletnią nauczycielką naszej szkoły, panią Marią Liana-Pasińską, nauczycielką wiedzy o społeczeństwie, historii i geografii.

 

Dzień dobry, chciałbym żeby powiedziała pani kilka słów o sobie – jakich przedmiotów pani uczy, od kiedy, jakich klas…

Pracuję w zawodzie nauczyciela trzydzieści dwa lata, uczę przede wszystkim historii, wiedzy o społeczeństwie, geografii i elementów prawa, do których napisałam autorski program. Uczę różne klasy, w tym mam przyjemność pracować z klasami policyjnymi.

Elementy prawa to dość nietypowy przedmiot, jak jest przyjmowany przez uczniów?

Uczniowie są zainteresowani tym przedmiotem. Nieraz przychodzą do mnie prywatnie i pytają mnie o porady dla siebie . Jest to miłe i sympatyczne zwłaszcza, kiedy pod koniec rozmowy stwierdzają „pani zna się na prawie”. Skoro już ta opinia do mnie przylgnęła to staram się im pomagać, a jeżeli jakiś problem mnie przerasta to odsyłam do zasięgnięcia fachowej opinii.

Ma pani w tym kierunku formalne wykształcenie?

Zawsze marzyłam, aby zostać prawnikiem. Jednak moja rodzina była temu przeciwna. Moi bliscy mówili „nie chodź na prawo, bo będziesz skazywała niewinnych ludzi i sama będziesz miała problemy”. Były to czasy, kiedy nie można było tak otwarcie o wszystkim mówić. Wybrałam więc kierunek nauczycielski. Rozpoczęłam studia archiwistyczne, ale po trzech latach zorientowałam się, że nie jest to zawód dla mnie. W swojej pracy chciałam mieć kontakt z ludźmi, a nie siedzieć zamknięta w czterech ścianach z papierami. Zaczęłam studiować historię pedagogiczną, jednak rodzice postawili mi warunek dokończenia archiwistyki. Oprócz tego podjęłam studia z geografii w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie, obecnie to Uniwersytet Pedagogiczny.

Czyli to aż trzy kierunki?

Tak, archiwistykę i historię studiowałam na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, natomiast geografię w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie.

Wspominała pani o zmianach dotyczących możliwości wyrażania swoich poglądów między czasami słusznie już minionymi a dzisiejszymi. Czy według pani odbija się to jakoś na szkolnictwie? Czy przez te trzydzieści lat coś się zmieniło?

Z perspektywy czasu, patrząc na szkołę, dochodzę do wniosku, że zawsze była, jest i będzie ostoją… Miałam to szczęście, że uczyli mnie świetni pedagodzy. To była stara, przedwojenna kadra ludzi, która starała się przekazać pewne wartości, takie jak godność, możliwość swobodnego wypowiadania się i manifestowania swoich poglądów, przekonań. Uczono nas, co to znaczy „mieć honor”, jak się zachować publicznie, jak się wypowiadać, szanować starszych ludzi. Te wartości zawsze obowiązywały, bo jesteśmy i byliśmy narodem tolerancyjnym, u nas zawsze mieszkali ludzie różnych narodowości, schronienie otrzymywali Żydzi oraz wyznawcy innych religii i kultur. Nie można więc mówić, że byliśmy narodem niecywilizowanym.

Pani stara się wśród uczniów krzewić wartości patriotyczne, co widać po różnych sesjach albo dbaniu o miejsca pamięci. Uważa to pani za jakąś misję?

Nie, nie uważam tego za jakąś misję czy fanatyzm. Uważam to za rzecz bardzo normalną. Spotykam się z nauczycielami z niemalże całej Europy, realizując projekty międzynarodowe, widzę ich podejście do kultury i historii. Na pewno należy wiedzieć kim się jest, skąd się wywodzimy, jakie są nasze tradycje narodowe. Robię to, bo uważam, że młodzież powinna znać swoją historię. Nie chcę, żeby wyjeżdżając na zachód słuchali kłamstw, że Polacy mordowali, czy zakładali obozy koncentracyjne dla innych narodów, bo to nieprawda. My, jak każdy naród, mamy swoich bohaterów i zdrajców. Uważam, że i o zdrajcach należy mówić, którzy donosili za pieniądze i mordowali. Takie rzeczy były, są i będą, bo taka jest natura ludzka. W moich czasach wszyscy wiedzieli o Katyniu, ale głośno nie można było o tym mówić, było to wręcz zakazane. Później Związek Radziecki ujawnił, że to Rosjanie są za to odpowiedzialni. Powstał projekt oddania pomordowanym oficerom czci poprzez posadzenie dębów,  w którym postanowiłam wziąć udział wraz z uczniami. Na początku miała to być tylko nasza szkoła, jednak projekt powiększył się na inne miejscowości, skąd pochodzili zamordowani oficerowie.

Staram się dbać o takie (jak to się teraz szumnie nazywa) akcenty patriotyczne, ale to jest po prostu historia, mój przedmiot! Historia to pamięć o ludziach i minionych wydarzeniach. To moje zadanie jako nauczyciela. Gdybym uczyła innych przedmiotów, to robiłabym rzeczy związane na przykład matematyką, chemią czy fizyką.

Gdzieś między wierszami pojawiły się pani słowa o wymianach z młodzieżą z innych krajów. Mogłaby pani rozwinąć ten temat, powiedzieć kiedy to się zaczęło i z jakimi krajami nawiązano już taką współpracę?

Od samego początku byłam zafascynowana procesem przystąpienia Polski do jednoczącej się Europy. W latach dziewięćdziesiątych zaczęłam szkolić nauczycieli o Unii Europejskiej. Byłam współzałożycielką Małopolskiego Forum Edukacji Europejskiej w Krakowie. Uczestniczyłam w różnego rodzaju szkoleniach i aktywnie działałam na rzecz integracji Polski z Unią Europejską. Organizowałam różne spotkania i happeningi na ziemi gorlickiej. Miałam przyjemność uczestniczyć w wymianach z Norwegią, Austrią, Cyprem, Grecją, Portugalią, Niemcami, Rumunii. Natomiast obecnie w naszej szkole mamy wymianę z Francją, Niemcami i ze Słowacją. Jednocześnie przygotowujemy projekt wymiany  młodzieży, z którą mamy we wrześniu jechać do Hamburga. Projekt ten dotyczy stosunków polsko-niemieckich na przestrzeni dziejów.  Wraz z młodzieżą uważamy, że takie projekty są bardzo pouczające i rozwijające we wszystkich dziedzinach.

W ciągu lat nauczania na pewno miała pani sytuacje, które zapisały się w pani pamięci. Opowie pani któreś z nich?

Były na pewno. Praca z młodzieżą jest bardzo absorbująca i przyjemna. Dzięki młodzieży ciągle czuję się młoda. Uczniów doskonale rozumiem, bo też kiedyś byłam dzieckiem, uczniem chodzącym do szkoły podstawowej i średniej. Cóż, młodzi robią różne żarty, myśmy też robili je nauczycielom, teraz uczniowie robią mnie. Mam jednak przekonanie, że kiedyś  poziom żartów był inny, obecnie jest to nieraz ordynarne, nawet chamskie. Nieraz oczywiście bardzo śmieszne.

Opowiem anegdotkę: swego czasu pracowałam w technikum rolniczym w Bystrej. Był miesiąc czerwiec, okna otwarte, za nimi zieleń, drzewa, ptaki śpiewają. Klasa pisała sprawdzian z wiedzy o społeczeństwie, panowała cisza, i nagle słyszę „Głośniej! Głośniej!”. Patrzę co to, a tam chłopak podnosi kołnierz od marynarki. Miał nadajnik, kolega z zewnątrz czytał odpowiedzi, on ich nie słyszał… Było z tego sporo śmiechu.

Pamiętam też inną historię związaną z technikum rolniczym. Teraz jest tam piękna szkoła, kiedyś był tam dworek Stanisławy Groblewskiej, która była łączniczką w Armii Krajowej. Mieliśmy zajęcia w różnych budynkach, między innymi w takim drewnianym, gospodarczym. Nagle dziewczyny zaczęły krzyczeć i piszczeć: „MYSZ! MYSZ!”. Ja z przerażenia wskoczyłam na krzesło. Do dzisiaj śmieją się, że pani Pasińska uciekała przed myszą na krzesło.

Była pani dyrektorem?

Tak, byłam dyrektorem gimnazjum w Zagórzanach. To było specyficzne gimnazjum, bo budynek był w szkole podstawowej w Zagórzanach z oddziałami zamiejscowymi w Stróżówce i Kwiatonowicach. Później zostałam wicedyrektorem i dyrektorem Zespołu Szkół w Zagórzanach.

A jak to wyglądało, kiedy pani chodziła do szkoły?

W mojej szkole podstawowej były drewniane ławki, na nich kałamarze, pisało się atramentem. Nie można było mieć wiecznego pióra, tylko pióro ze stalówką. Chodziło się w mundurkach koloru granatowego, z białymi kołnierzykami. Pani co tydzień, w poniedziałek, sprawdzała, czy dzieci mają czyste kołnierzyki. Kiedy nauczycielka tłumaczyła lekcje trzeba było usiąść wyprostowanym, założyć ręce do tyłu i słuchać w takiej pozycji. Jeśli dzieci rozmawiały to za karę musiały iść na sam tył klasy, do tak zwanej „oślej ławki”. Każdy się bał ośmieszenia i panowała cisza. Pierwszą reformę szkolnictwa przeżyłam, kiedy chodziłam do 7 klasy szkoły podstawowej, wprowadzono kolorowe mundurki na co dzień… Dopiero od tego momentu zrobił się luz w ubraniu, chociaż i tak odświętnie trzeba było przestrzegać kolorów granatowego i białego. Chodziło się też na lekcje w sobotę.

Mówiła pani o pisaniu stalówkami. Były lekcje kaligrafii?

Tak, były. Trzeba było się bardzo starać, uważać, żeby nie zrobić kleksa. Długopisy pojawiły się, kiedy byłam w trzeciej klasie szkoły podstawowej i nauczyciele od razu zabronili ich używania. Przez długi czas pisało się atramentem.

Dopytuję, ponieważ nawet dziś niektórzy nauczyciele chcieliby dla nas lekcji kaligrafii, żebyśmy wyraźniej pisali.

To prawda, ponieważ wyraźne pismo to umiejętność, którą się wyrabia. Przeraża mnie to, że rosną młodzi analfabeci, którzy nie umieją pisać, mało tego, nie umieją czytać, wysławiać się, mówią skrótowo, jednym słowem, nie potrafią opisać jakiegoś zjawiska pełnymi, barwnymi zdaniami. Niestety, to symbol naszych współczesnych, „technicznych” czasów. Uważam, że moja szkoła była bardzo dobra. Szukaliśmy informacji w bibliotekach, książkach, czytaliśmy dużo prasy. Pamiętam, jak pani na geografii mówiła, żeby zaprenumerować „Kontynenty” czy na historii „Mówią wieki”. Moja mama zaraz to zrobiła. Dziś włączamy telewizję i mamy filmy przyrodnicze, dokumentalne, więc odbieramy wiele rzeczy wizualnie, a dawniej trzeba było czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Szczególnie denerwuje mnie, gdy ktoś mówi „a ja jestem humanistą i nie umiem matematyki”. Humanista to człowiek wszechstronny, który zna się na wszystkim. Trzeba umieć się odnaleźć we współczesnym świecie. Takim zawodzącym mechanizmem jest GPS – ja wolę używać mapy, bo jest nieodzownym i niezawodnym elementem. GPS może nas wywieść w dziurę, a mapa nie.

GPS może nas wywieść, a jeżeli korzystamy z mapy możemy się tylko wywieść sami.

Bardzo słusznie powiedziane, bardzo!

Muszę powiedzieć, że z perspektywy czasu widzę, że mimo wychowywania się w czasach czarno-białych – mówię tak dlatego, że była czarno-biała telewizja, a w niej tylko jedna stacja – to życie było mimo wszystko ciekawsze. Opowiem jak to było, kiedy pojawiały się pierwsze seriale: „Czterej pancerni i pies” czy „Stawka większa niż życie”. Mama kazała mi wyjść do sklepu, pobiegłam, ulice w jasny dzień były puste. Wszyscy ruszyli do domów oglądać filmy. Takie były czasy. Jakość życia była, jaka była, nie było galerii, chyba że ktoś wracał z Ameryki i opowiadał jakie są tam ogromne sklepy. Wam, młodym, wydaje się, że to coś łatwego – wsiada się i leci. Dawniej nie można było dostać paszportu, nie można było wyjechać tak, jak ktoś by sobie wymarzył: „polecę sobie do Egiptu, pojadę do Francji”. Nie, trzeba było prosić o paszport, po powrocie oddać go na milicję, napisać sprawozdanie co się robiło… Takie czasy.